Kilka lat temu para niemłodych już szwedzkich uczonych służbowo znalazła się w Polsce. Podróżowali niewiele, ponieważ pani Ulla poruszała się z trudem o kulach. Bardzo skomplikowany uraz kolana i towarzyszące mu powikłania kazały lekarzom już kilka lat wcześniej orzec, że noga nigdy nie powróci do pełnej sprawności. O życiu bez bólu też trzeba niestety zapomnieć. Była to tym bardziej tragiczna wiadomość, że pani Ulla uwielbiała tańczyć, zawsze dużo ćwiczyła i była w nieustannym ruchu.

Los rzucił tę szwedzką parę w pewien niedzielny poranek do Elbląga. Nie mieli nic do zrobienia, długi spacer nie wchodził w grę, postanowili zatem wejść do kościoła. Ważne w tej historii jest to, że nie byli ludźmi wierzącymi. Oficjalnie byli luteranami, ale nigdy nie przywiązywali wagi do religii. Byli uczonymi – nauka, szkiełko i oko, to, co można sprawdzić, zmierzyć i zbadać tak, ale sprawy związane z wiarą w cokolwiek – niekoniecznie. Jednak atmosfera w pełnym ludzi kościele, organowa muzyka i melodyka liturgii, no i wspomniany już brak innych zajęć i możliwości, spowodowały, że spędzili w świątyni bite trzy godziny. A kiedy skończyły się poranne msze, kościół opustoszał i powoli należało zacząć myśleć o popołudniowym promie, pani Ulla z mężem wyszli z kościoła.

Pierwsza żwawym krokiem szła pani Ulla, a za nią biegł mąż taszcząc porzuconą w ławce kulę.

Dziś pani Ulla w dobrym zdrowiu wiedzie normalne życie pełnej energii starszej pani. Ból i problemy z kolanem nie wróciły. I co Wy na to? Gwarantuję Wam, że historia jest prawdziwa. Co się wydarzyło tamtego niedzielnego poranka? O potędze modlitwy w potocznym rozumieniu tego słowa, nie ma mowy. Nikt świadomie nie kierował swoich próśb do Boga, myślę, że nawet nie przyszło im to do głowy. Na jakim poziomie doszło do wymiany energii? Gdzie i jak wysłane zostało pragnienie powrotu do zdrowia? Kto je odebrał i dlaczego postanowił zadziałać natychmiast?

Okazuje się, że cud może się przytrafić każdemu z nas i to w najmniej spodziewanej chwili.

Wspaniałe, prawda?

AKN

(Świat to Apteka nr 26/27 – Kwiecień/Maj 2011)