Wszelkie bogactwo wypływa z poznania.
Poznanie od matki i ojca.
Najwyższe poznanie od Boga,
którego ziemskim przedstawicielem jest Ojciec Święty.

Kiedy byłem małym chłopcem, służyłem do mszy. Bardzo wtedy uważałem, aby zadzwonić dzwonkami w odpowiedniej chwili, razem z innymi ministrantami. Byłem bardzo tym dziwnie przejęty, tak jakbym chwilami wzlatywał w powietrze owładnięty wspaniałym uniesieniem.

Odkąd pamiętam, zawsze byłem brzydkim kaczątkiem, wszyscy mnie popychali, obrażali, gardzili mną, bili. U Matki Chrystusa w kościele w Milanówku, w Warszawie, w Aleksandrowie Kujawskim, w Bydgoszczy i wreszcie w Podkowie Leśnej szukałem pomocy, poparcia i pociechy. I otrzymałem. Dlatego właśnie Ją nazywam moją Matką, mówię o Niej nawet moja Szefowa.

W 1970 roku byłem rzemieślnikiem. Zacząłem w moim zakładzie produkować wizerunki Matki Boskiej.

W sekretariacie Episkopatu Polski, wówczas przy Dziekani 1, mieścił się Instytut Ślubów Narodu. Nie zapomnę miłej, niezwykle pomocnej pani Teresy Romanowskiej i pewnego epizodu. Wszedłem, dźwigając ciężkie paki z moimi obrazkami. Od progu witała mnie bardzo
przejęta pani Teresa. Nie mogła się już doczekać mojej wizyty i chwili, kiedy będzie mogła opowiedzieć mi niezwykłą historię nawrócenia mężczyzny poprzez kontakt z wytworzonym przez mnie wizerunkiem mojej Matki.

Będąc na Jasnej Górze, zawsze wstępowałem do kaplicy, aby podziękować mojej Matce, a Ona albo się do mnie uśmiechała, albo patrzyła na mnie surowo, ale zawsze z takim wielkim pobłażaniem i matczyną miłością, tak jak matka. Kiedy znajdowałem się blisko Niej i tak
z Nią z wielkim uwielbieniem rozmawiałem, ogarniała mnie swoją miłością jak ciepłym powiewem wiatru, spokojna, wyrozumiała, wspaniała moja Matka.

Jasna Góra także jest siedzibą Instytutu Ślubów Narodu, formacji duchowej prymasa kardynała Wyszyńskiego. W 1975 roku, podczas jednej z moich licznych wizyt, kolejnej podróży z moimi obrazkami, rozmawiałem z panią Wandą Mejer i zadałem jej takie pytanie: „Ksiądz Prymas jest osobą najważniejszą, człowiekiem wielkiego ducha i umysłu, ale czy w Kościele w Polsce jest jeszcze ktoś tego formatu?”

Wanda zastanowiła się chwilę i odpowiedziała: „Tak, nasz ojciec, potem długo, długo nikt…”

A ksiądz kardynał Karol Wojtyła był przecież w owym czasie metropolitą krakowskim. Jego geniusz nie został jeszcze dostrzeżony, tak jak nieodkryte jeszcze słońce gasnące w blasku znanego słońca.

Nikt z nas nie zapomni tego wielkiego dnia, kiedy nad kaplicą Sykstyńską ukazał się biały dym zwiastujący, że właśnie mamy nowego papieża. Cały świat zelektryzawała nieprawdopodobna informacja. Polak kardynał Karol Wojtyła jest nowym Ojcem Świętym.

Nie wiem, co się działo w innych domach, ale ja podskakiwałem do sufitu, z oczu same leciały mi łzy wzruszenia, głośno i zupełnie bezwiednie powtarzałem w kółko: „Matko, Matko, Matko… ”

Odkąd pamiętam zawsze zajmowałem się chorymi kwiatami, roślinkami, drzewami dużymi i małymi, psami, kotkami i różnymi innymi zwierzątkami, nawet żabkami. Potem zauważyłem ze zdziwieniem, że mogę także zabierać ból ludziom, więc kiedy widziałem kogoś cierpiącego, prosiłem go w ustronne miejsce i mówiłem, że mogę uwolnić go od cierpienia. Najczęściej moje propozycje przyjmowane były z wielkim zaciekawieniem, a wiadomości o zdumiewających skutkach kontaktu ze mną rozchodziły się lotem błyskawicy, przekazywane z ust do ust. Ja jednak długie lata pozostawałem niezwykle skrępowany tym, co potrafię i jakie to budzi uznanie. Jednak widząc cierpienie, spieszyłem z pomocą, a potem kładłem palec na ustach, prosząc o nierozgłaszanie tej mojej tajnej, płynącej gdzieś z głębi serca, potrzeby niesienia pomocy.

Tak mijały dni, tygodnie, lata.

Przyszedł 1985 rok i jak w złotym śnie przeniosłem się do Kuwejtu. Oczywiście poleciałem tam samolotem i oczywiście leczyć ludzi, ale dzięki temu poznałem inną kulturę i mogłem do woli przyglądać się innej religii.

Islam. Nigdy nie sądziłem, że jest tak potężny, stałem przed meczetem i patrzyłem w twarze wchodzących. Ogromny Murzyn odziany elegancko w różowe zwoje błyszczącego aksamitu kroczył dumnie i dostojnie z olbrzymią powagą malującą się na jego twarzy. Zaraz za nim Hindus zawinięty w coś, co przypominało półprzezroczyste prześcieradło okręcone wokół bioder i torsu, niedbale przerzucone przez ramię, pozostawiające odkrytą znaczną część pleców. I Arabowie, jeden za drugim. Czarne błyszczące oczy, figury smukłe u młodych lub opasłe, wskazujące dobrobyt, u starszych. Odziani w białe, sięgające niemal do stóp disdasze. Głowy zawsze przykryte białą chustą przyciśniętą do skroni czarną opaską.

Meczet zapełniał się bardzo sprawnie, ponieważ wchodzący doń mężowie nie przechodzili jeden przed drugiego, nie przepychali się do przodu, ale zajmowali miejsca w rzędach, ustawiając się jeden za drugim.

Nie rozumiałem tej przemowy, która wkrótce po zapełnieniu meczetu popłynęła z głośników, ale zawierała w swoim dźwięku potężną siłę. Słuchałem zdziwiony płynącą zeń mocą, a kiedy modły się skończyły, mój arabski brat Abdulla Mohammed Al Harmi poprosił
mnie do środka. Tam mogłem zobaczyć tych, którzy jeszcze pozostali, aby rozmawiać ze swoim bogiem Allachem lub jego prorokiem.

Czemu opowiadam tę historię? Otóż to zdarzenie spowodowało we mnie ogromną potrzebę wzmocnienia wiary i kiedy tylko przyjechałem do Polski, pobiegłem do kościoła. Tam zobaczyłem, jak ludzie, jeden przez drugiego, przepychają się i popychają, jak niektórzy żują gumę, dzieci jedzą cukierki, jeszcze inni podczas mszy świętej rozmawiają. Zrobiło mi się przykro, pomyślałem sobie: Gdzie podziała się ich wiara, po co oni tutaj się znaleźli? Sam zanurzyłem się w spotkaniu z Chrystusem i Jego Matką.

Potrzebujemy odnowy naszej wiary, a Ojciec Święty swoją obecnością i głoszonym słowem uruchamia w nas silniejsze związki z Bogiem niż te wyniesione z domu, czy z lekcji religii. To On jest najsilniejszą motywacją wytrwania w tej wierze w chwilach ludzkiej słabości i zwątpienia.

Wpływ Ojca Świętego na moją wiarę, modlitwę, życie codzienne, jego słowa skierowane do mnie, spostrzeżenia związane z pielgrzymkami…?

Kim On jest w wymiarze nadprzyrodzonym?

Przede wszystkim jest w Nim ogromna moc i chwała, działająca jak iskra rozpalająca wyobraźnię do czynów szalonych i odważnych, wspaniałych i wielkich. Takich jak „Solidarność” – wiosna wolności, która między innymi obaliła mur berliński.

Wpływ Ojca Świętego nieustannie mnie budował, bywały całe okresy w moim życiu, kiedy starałem się nawet upodobnić brzmienie swojego głosu do jego głosu, zastanawiając się cały czas, co ja zwykły i niepozorny, nikomu nieznany człowiek, mogę zrobić dla innych ludzi.

Czytając objawienia Matki Boskiej Fatimskiej, odkryłem, że świat może uniknąć najstraszniejszej z wojen, jeżeli zostanie oddany przez Ojca Świętego w opiekę Przenajświętszej. Odtąd stale prześladowała mnie myśl, że to ja mam coś zrobić. W 1988 roku dowiedziałem się, że na Antarktydę wyrusza 13-ta wyprawa antarktyczna. Jak błyskawica przeleciało mi przez głowę, że nadarza się wspaniała okazja, abym zrealizował ideę postawienia tam figury Matki Bożej. Otóż wymarzyłem sobie, że Ojciec Święty odda cały świat Matce Bożej, stojąc na biegunie południowym przed Jej figurą.

Trzeba było tę figurę wykonać, a następnie zawieźć na miejsce. To była ogromna praca. Zewsząd piętrzyły się trudności. Skąd wziąć pieniądze dla rzeźbiarza, ogromny pień
lipowy…

Uciekałem z warsztatu, kiedy rzeźbiarz piłą łańcuchową odcinał całe płaty drzewa, powoli wydobywał głowę, ramiona, płaszcz, nogi. Rzeźbił dłutem twarz, potem wszystko wygładzał, aż wreszcie Matka Boża stanęła w swojej antarktycznej postaci.

Podczas uroczystej mszy świętej została poświęcona przez arcybiskupa Bronisława Dąbrowskiego, następnie (całkowicie nielegalnie i po cichu) popłynęła na Antarktydę radzieckim statkiem „Admirał Somow”.

7 stycznia 1991 roku ksiądz arcybiskup napisał własnoręcznie w mojej księdze pamiątkowej: „Panu Zbigniewowi Nowakowi za pomoc – Bóg zapłać. Podziwiam w nim ducha Bożego, który dla dobra chorych umacnia jego siły bioterapeutyczne. Niepokalana, której figurę umieścił na Antarktydzie, niech Go wspiera i otoczy macierzyńską opieką”.

Wszędzie podczas moich podróży po Australii, Ameryce, Azji, Europie: bajecznie kolorowej Szwecji, zielonej Anglii, pełnych zabytków Włoszech i Francji – zawsze jak światło, wzór do wiernego naśladowania towarzyszy mi głos Ojca Świętego, jego mądrość i wiedza. On bowiem stale zwraca nam uwagę na konieczność budowania Ducha. Z wielkiego Ducha płynie siła i moc. Ciało zaś jest siedliskiem Ducha, w nim przenosimy nasze życie, dlatego musimy o nie dbać. Tak rozumiem słowa Ojca Świętego.

Nigdy dotąd nikt nigdzie na świecie nie gromadził wokół swojej osoby setek, tysięcy, milionów ludzi, którzy przyszli sami, z własnej, nieprzymuszonej woli.

Jaka to siła i co to za moc? Jak można ją nazwać? Przecież to nie jest siła mięśni ani siła głosu; to również nie jest urok osobisty, wdzięk. To wielki dar od Boga.

Wszelka moc płynie od tronu Boga, naszego Ojca w Duchu Świętym przez Zbawiciela Jezusa Chrystusa, który w imieniu Boga, Stwórcy świata działa przez Ojca Świętego.

Z. Nowak

(„Ojciec Święty i ja”, Wydawnictwo Archidiecezji Warszawskiej, Warszawa 1999, s. 231-237)